Felietony
Ulica Słowackiego. Pawilon na tyłach Urzędu Dzielnicy Żoliborz m.st. Warszawy. Pawilon? Raczej budka, kiosk. Najdziwaczniejszy antykwariat w mieście.
Zbigniew Mentzel
19.12.2021
Ilustracja: Aleksandra Ołdak
Krzysztof Jastrzębski – oto pan i władca na kilku metrach kwadratowych tego osobliwego terytorium, gdzie wśród piramid wypełnionych książkami pudeł po bananach zbiera się zdumiewająca klientela: profesorowie i wynalazcy, alkoholicy i studentki, poeci i kloszardzi, językoznawcy i gospodynie domowe…
Kiedy reżyser filmowy Maciej Cuske nakręcił u pana Krzysztofa nagradzany dokument pt. „Antykwariat”, zauważono, że odkrył miejsce, w którym spauperyzowana warszawska inteligencja pokazuje uśmiechniętą twarz. Pan Krzysztof – historyk, bibliofil, szachista, młody duchem siedemdziesięciolatek, którego strój i powierzchowność przeczą wszelkim konwenansom, wyczuwa organiczny komizm życia nawet tam, gdzie życie jest okropne.
– Wkrótce dopuszczę pana do miodu, panie redaktorze – kiwa mi łaskawie głową i wprowadza na zaplecze, gdzie chowa białe kruki, a potem przemawia z troską do kloszarda: – Komu pan podpierdolił ten wolumen, czcigodny panie kliencie?
Przez długie lata pan Krzysztof pracował po nocach nad autobiografią, którą zamierzał wydać własnym sumptem. Przyznaję, nie dawałem wiary, że ją skończy, ale się myliłem – skończył. Kilkusetstronicowy tom stoi w mojej bibliotece. Pisałem już kiedyś, że książka ta jest tak dziwna, jakby jej rękopis powstawał na kwadratowych arkuszach ogromnych niczym mapy geograficzne. Środek świata, którym dla autora – jak dla każdego z nas – jest jego miejsce urodzenia, Opole Lubelskie, widzimy na ilustracji, prawdziwej niemieckiej mapie operacyjnej. Autobiografia Krzysztofa Jastrzębskiego jest także historyczną monografią tego miasta, a przede wszystkim opowieścią o życiu codziennym w latach 1948-1973, encyklopedią wszystkiego, co w życiu autora się zdarzyło, fascynującym eposem rodzinnego domu. A dom ojciec pana Krzysztofa kupił od gospodarza ze wsi Góry Opolskie, który tuż przed rokiem 1939 zbudował go dla Żydów przyjeżdżających na letnisko. Po wojnie i Holokauście, gdy letników zabrakło, gospodarz sprzedał dom za krowę, cielaka i buty oficerki. Ojciec pana Krzysztofa dom rozebrał, części ponumerował, przewiózł do Opola, a potem złożył i postawił na Starym Rynku zwanym placem pożydowskim.
Lada chwila powinna się ukazać nowa praca Krzysztofa Jastrzębskiego, jego opus magnum – historia antykwariatu w czterech tomach, której smaczne fragmenty drukowane już były w „Lampie” i „Wilsoniaku”. Nie o książkach będzie to opowieść, tylko o ludziach, o agorze, która przy antykwariacie powstała i gdzie przez kilka godzin dziennie toczy się rozmowa na temat całokształtu spraw publicznych, a więc o tym, jaki jest sens rozgrywających się na świecie i w Polsce wydarzeń i w jakim kierunku one idą. Kto chce poznać całą prawdę o wiedzy i niewiedzy suwerena, o jego chytrości i naiwności, o mądrości pomieszanej z głupotą, niech pojawi się na Słowackiego i posłucha, jak klienci antykwariatu rozprawiają tam o Rosjanach i Niemcach, o Amerykanach, Francuzach i Żydach, o Putinie i Trumpie, o Kaczyńskim i Tusku, o papieżu i Panu Bogu…
Pan Krzysztof osobiście rozstrzyga najgorętsze spory. Widzę go, jak przestawia figury na maleńkiej szachownicy i remisuje partię rozgrywaną z samym sobą, jak patrzy w okna urzędu dzielnicy, a potem przenosi na nas wzrok i powtarza ulubiony swój aforyzm Heraklita, który kiedyś ode mnie usłyszał:
– Jedna i ta sama jest droga w górę i w dół.
Zbigniew Mentzel