Kultura
Ciekawe, czy jako dziecko Jurek umiał grać w chowanego. W końcu jego dzieciństwo nie trwało długo. Wojna wybuchła, gdy miał zaledwie trzynaście lat, zmuszając do podjęcia zgoła innej gry – na śmierć i życie.
Joanna Bakoń
11.07.2022
Fot. Robert Wilczyński
Dawid „Jurek” Płoński, bohater powstania w getcie warszawskim i jeden ze słynnych „Papierosiarzy z placu Trzech Krzyży”, urodził się 17. lipca 1926 roku w Warszawie. Dzieciństwo spędził na przedmieściach Otwocka, w Śródborowie – popularnej wśród zamożnych warszawiaków miejscowości wypoczynkowej, gdzie jego rodzina prowadziła pensjonat. Po niemieckich nalotach bombowych 2. września 1939 roku na własne oczy widział płonący sierociniec Centosu (Centralnego Towarzystwa Opieki nad Sierotami) oraz konające w nim dzieci. Twierdził później, że tego dnia skończyła się pewna epoka historii, a wraz z nią jego dzieciństwo. Szybko został zmuszony, by zostać głową swojej rodziny. Każdego dnia, z narażeniem życia kursował między otwockim a warszawskim gettem, szmuglując żywność, dostarczając korespondencję i łapiąc się drobnych prac zarobkowych. Jego działalność trwała aż do lata 1942 roku, gdy na mocy postanowień „Akcji Reinhardt” rozpoczęto likwidację gett Generalnego Gubernatorstwa. Cała rodzina Płońskich padła ofiarą akcji wysiedleńczej otwockiego getta, skąd 19. sierpnia 1942 roku blisko siedem tysięcy Żydów przetransportowano do obozu zagłady w Treblince. Osierocony i osamotniony, Jurek znalazł chwilową kryjówkę w najmniej oczywistej lokalizacji – pośród zmarłych.
Jak po latach wspominał jego towarzysz broni, dr Ryszard Walewski, Pozner [administrator nekropolii] i Aroniak [były sierżant Wojska Polskiego i kamieniarz, krewny Dawida Płońskiego] zbudowali na cmentarzu podziemny schron dla swoich rodzin. Z zewnątrz wyglądał jak każdy inny grobowiec, bo ustawiono na nim macewę, którą dało się przesunąć dzięki szynom, na których ją umieszczono. W środku znajdowało się wygodne pomieszczenie, które zaopatrzono w żywność, wodę i piecyki naftowe. Stworzono tam dobrą kryjówkę na tygodnie, a nawet miesiące – z nadzieją, że w tym czasie akcja się skończy i Niemcy opuszczą cmentarz. (Ryszard Walewski, „Jurek”, s. 83)
Kryjówka w kwaterze numer 41 na cmentarzu żydowskim przy ulicy Okopowej w Warszawie nie zdołała jednak ochronić uciekinierów z warszawskiego getta. Prawdopodobnie 6. września 1942 roku Niemcy odkryli schron i zamordowali ukrywających się tam Żydów. Jedynie dwie spośród ukrywających się tam osób przeżyły wojnę: Abraham Carmi (Stolbach) i Jurek, który po latach relacjonował odkrycie bunkra następującymi słowami: Stary Pozner stał nad zwłokami swojego syna i synowej, i szlochał. Obok niego Aroniak pochylał się nad ciałem swojej jedynaczki. W czasie akcji na cmentarzu przebywał po aryjskiej stronie, a teraz rwał włosy z głowy z rozpaczy. Był zdruzgotany. (Ryszard Walewski, „Jurek”, s. 84) Bunkier istnieje po dziś dzień, dając świadectwo życia i walki tych, którym nie było dane samym ich opowiedzieć.
Ten i szereg innych żydowskich schronów z okresu okupacji niemieckiej obrazuje wystawa Kryjówki. Architektura Przetrwania w warszawskiej Narodowej Galerii Sztuki Zachęta. Ekspozycja jest rezultatem wieloletnich interdyscyplinarnych badań przeprowadzonych przez Natalię Romik i Aleksandrę Janus. Zaprezentowano na niej dziewięć pokrytych srebrem odlewów silikonowych z miejsc, które przekształcono i zaadaptowano niegdyś na kryjówki. Zapytana, dlaczego wybrała srebro na medium prac, Romik odpowiada: te pomniki są hołdem dla architektów, którzy stali się nimi w ciągu kilku godzin.
Niektórym srebro rzeźb kojarzy się z czymś więcej, niż tylko odcieniem tego szlachetnego metalu. Tym, którzy odwiedzili granicę polsko-białoruską przywodzi ono na myśl koce życia używane przez uchodźców i uchodźczynie przetrzymywanych na terenie Puszczy Białowieskiej. Natalia Romik udała się tam w dwa tygodnie przed naszym spotkaniem. To było potworne doświadczenie – wspomina – dużo straszniejsze niż zejście do kanałów. Prowizoryczne szałasy budowane przez Syryjczyków czy Erytrejczyków kryją w sobie ten sam pierwiastek, co żydowskie bunkry – chęć przetrwania. Nie bez powodu na kursach survivalowych uczy się, że w przypadku zagrożenia życia priorytetem jest wykorzystanie pozostałej energii na postawienie schronu. Chłód zabija szybciej i skuteczniej niż głód czy wycieńczenie.
Mija osiemdziesiąt lat, odkąd Żydzi zostali zmuszeni do szukania schronienia w podziemnych kryjówkach. Dziś los ten dzielą ukraińscy obywatele i obywatelki niezależnie od pochodzenia, wyznania czy poglądów politycznych – rosyjskie rakiety nie zważają na podobne niuanse. Pięć spośród dziesięciu omawianych na wystawie kryjówek wciąż znajduje się na terenie dzisiejszej Ukrainy: w Żółkwi, we Lwowie – na terenie piętnastowiecznej kamienicy przy ul. Ormiańskiej i w kanałach, które posłużyły za inspirację do filmu Agnieszki Holland „W ciemności” – oraz w dwóch jaskiniach obwodu tarnopolskiego, Ozernie i Vertebie. Speleologowie współpracujący przy wystawie twierdzą, że warunki w jaskiniach dają niskie szanse na przetrwanie, ale w przypadku zbliżających się wojsk agresora będą skłonni zaryzykować.
Niejako symbolem ciągłości historii stały się aksamitki hodowane przez panią Irinę, zamieszkałą przy ulicy Lwiwskiej w Żółkwi – kwiaty tego samego gatunku, co obserwowane podczas wojny przez ukrywającą się w jej domu Klarę Kramer (z d. Szwarc). W czerwcu 1942 roku rodziny Szwarców i Melmanów połączyły siły w kopaniu schronu pod domem zajętym przez Becków – pomagającą im rodzinę volkstdeutschów. Schronienie znalazło tam osiemnaście osób. W gematrii liczba ta symbolizuje życie, osiąga bowiem wartość numeryczną hebrajskiego słowa Chaj. Przedwojenna żydowska społeczność Żółkwi liczyła pięć tysięcy mieszkańców. Wojnę przeżyło raptem pięćdziesiąt z nich, w tym grupa ukrywana w domu Melmanów przy ul. Lwiwskiej. Przed kilkoma dniami pani Irina zadzwoniła do autorek wystawy. Żartuje przez łzy, że w razie czego ktoś może schować się u niej – w końcu jej dom umożliwił przetrwanie rodzinom Szwarców, Patrontaszów, Steklów i Melmanów. Być może dobra passa się utrzyma?
Nigdy przecież nie powstanie monument dla twórców kryjówki w Żółkwi, mówi Romik. Dyskurs dotyczący żydowskiego ruchu oporu podczas II wojny światowej jest zdominowany przez militaryzm, powstanie w getcie warszawskim i działalność bojowych ugrupowań partyzanckich. A przecież pamiętać należy, iż ludność cywilna stawiała nie mniejszy opór niemieckiemu okupantowi, wyrażony w zachowaniu podstawowych wartości ogólnoludzkich w obliczu bezprzykładnego zniewolenia. Kryjówki są świadectwem kreatywności i woli życia zwykłych ludzi, którzy rzucili wyzwanie losowi podczas jednego z najczarniejszych rozdziałów historii.
Gatunek ludzki od tysięcy lat próbuje okiełznać naturę i uczynić ją sobie podległą, lecz gdy jeden człowiek występuje przeciwko drugiemu, ta go nie odtrąca – oferuje mu schronienie. Przyjmuje go niczym nowotestamentowy ojciec marnotrawnego syna. Tytułowa architektura przetrwania – czy to zakotwiczona w przyrodzie, jak w przypadku dębu Józef bądź ukraińskich jaskiń, czy też bazująca na istniejącej tkance miejskiej – wykorzystuje na korzyść ukrywanych zastane warunki charakterystycznych dla danej formy kryjówki. Patrząc na srebrny odlew zejścia do podziemnego schronu, wnuczka Ocalałego z getta warszawskiego mówi: dziadek opowiadał, że na podłodze wokół wejścia do kryjówki rozsypywano zmielony pieprz, aby zmylić psy tropiące. Według innych relacji w takich miejscach rozlewano naftę.
Oś metodologiczną pracy Romik wyznacza hauntologia – pojęcie wprowadzone przez francuskiego filozofa Jacques’a Derridę w Widmach Marksa. Jego idea zakłada, że teraźniejszość jest nawiedzana przez widma straconych przyszłości. Przeglądając się w lustrzanej tafli rzeźb-kryjówek, nie dostrzeżemy klarownego obrazu polsko-żydowskich relacji ani obiektywnych prawd na temat przeszłości, która zawsze dociera do nas zniekształcona. W ich odbiciu znajdziemy jednak samych siebie; jesteśmy bowiem częścią tej historii. Widma tego, co było i wszystkiego, co być mogło oddziałują na nas, jako elementy teraźniejszości, która nie może istnieć w oderwaniu od przeszłości.
Kryjówki nie służą przecież tylko ukrywanym – równie często korzystają z nich ci, którzy mogą swobodnie poruszać się po powierzchni, lecz pragną zmieść coś z pola widzenia; coś niewygodnego czy wstydliwego. Czyż nie każdy z nas może potwierdzić istnienie w swoim umyśle ‘skrytki’ na doświadczenia, z którymi ciężko nam się pogodzić i do których niekoniecznie pragniemy wracać? Podczas wojny Żydzi ukrywali się na polskich terenach, jednak fakt ten nie jest równoznaczny z tym, jakoby dyskurs publiczny w Polsce pozwalał wybrzmieć ich historiom. Być może wygodniej jest schować w kryjówce, z dala od gapiów i niewygodnych pytań. Wystawa Natalii Romik to wyjątkowa przestrzeń do refleksji nad pojęciami odosobnienia i schronienia – nie tylko w ujęciu historycznym skupionym na Zagładzie, lecz również w sposób uniwersalny, konfrontujący widza z bieżącą sytuacją geopolityczną i kondycją współczesnego człowieka. Można ją oglądać w Zachęcie do 17 lipca, a następnie w szczecińskiej TRAFO od 4. sierpnia do 6. listopada bieżącego roku.
Joanna Bakoń