Sprawy Społeczne
Karolina Molska
1.11.2021
Ilustracja: Aleksandra Ołdak
Obserwując sytuacje wokół i przysłuchując się różnym rozmowom, czasami mam wrażenie, że ludzie zapomnieli o tym, że są ludźmi. Do przemyśleń na ten temat skłoniła mnie kiedyś przeczytana na lokalnej grupie facebookowej dyskusja pomiędzy mieszkańcami dotycząca „problemu” z bezdomnym na klatce. Rozmowa była świetnym zobrazowaniem tego, dlaczego to, co w nas prawdziwe, powinno być uzewnętrzniane.
Pewna kobieta napisała, że nie potrafi poradzić sobie z bezdomnym, który nocuje na klatce w jej bloku. Zaznaczyła również, że osoba ta nie życzy sobie żadnej pomocy i że często jest pod wpływem alkoholu. Czytając komentarze, przeżyłam szok – osobę w kryzysie bezdomności potraktowano jak kogoś, kto nie zasługuje na litość. Z drugiej strony pytano autorkę, czy faktycznie próbowała z tą osobą rozmawiać, czy zaniosła jej jedzenie bądź zaoferowała pomoc. Ludzie dzielili się wieloma historiami, opisywali, co oni zrobiliby na miejscu autorki wpisu. Niektórzy pisali, że bez zastanowienia wyrzuciliby bezdomnego przed budynek, inni pisali o szlachetnej walce o lepsze życie dla tej osoby.
Wtedy stało się coś, co zupełnie odmieniło dynamikę całej dyskusji. Autorka postu otwarcie przyznała, że boi się bezdomnego. Role się odmieniły – nie była ona już postrzegana jako osoba odpowiedzialna za znalezienie rozwiązania, ale ktoś, kto również potrzebuje pomocy. Nagle presja ze strony części osób zupełnie zniknęła. Już nikt nie wymagał konkretnych zachowań, niesienia pomocy bez względu na wszystko. To okazanie słabości pozwoliło innym spojrzeć na całą sytuację z nowej perspektywy – wystarczyło zburzenie fasady. Przyznanie się do naszych prawdziwych emocji i intencji pozwala innym spojrzeć na nas łagodniej, okazać nam więcej zrozumienia i empatii.
Myślę, że większość z nas wie, że dużo łatwiej jest o pewnych rzeczach mówić niż faktycznie wdrażać je w życie. Prawdopodobnie każdy z nas zgodzi się z tym, że ludziom w potrzebie należy pomagać. Pytanie, ilu z nas opuści swoją strefę komfortu i zdecyduje się na taki krok np. w przypadku pijanego nieznajomego. Chcemy wierzyć w to, że jesteśmy dobrymi, tolerancyjnymi ludźmi – to jednak nieprawda. Nikt z nas nie urodził się idealną wersją siebie, nieskażoną uprzedzeniami, wadami, samolubnością. Prawdziwie świadoma osoba to dla mnie ktoś, kto zdaje sobie sprawę z przeszkód i ograniczeń uniemożliwiających bycie w stu procentach obiektywnym. Pewne cechy mają to do siebie, że musimy je w sobie nieustannie pielęgnować i rozwijać. Najtrudniejsze w tym całym procesie jest to, że tylko my sami wiemy, co myślimy i trzymamy w sobie. Bez większego trudu możemy to więc ukryć przed resztą świata.
Prawdziwą odwagą jest przyznawanie się do swoich niedoskonałości, do cech, których w sobie nie lubimy, lub do tych, nad którymi staramy się pracować. Jeśli notorycznie chowamy się za maskami tego, co wypada, zatracamy nasze prawdziwe ja – to z niedoskonałościami i wadami. To, że błędy i porażki zawsze będą nam towarzyszyć, musi wybrzmieć głośno i wyraźnie. Czas pogodzić się z tym faktem i nauczyć się, jak wykorzystywać to w procesie tworzenia coraz lepszej wersji samego siebie. Ludzie muszą zrozumieć, że idealny wzór, do którego chcą się upodobnić, to coś wskazującego kierunek ich działań, a nie stan możliwy do osiągnięcia. Im szybciej nauczymy się być szczerzy, nie tylko z samymi z sobą, ale i innymi, nasze życie stanie się dużo prostsze dzięki efektywniejszej komunikacji.
Chciałabym, żeby ludzie rozmawiali o swoich porażkach równie chętnie co o sukcesach. Wydaje mi się, że jedne i drugie są równie ważne, jeśli chodzi o wpływ na nasze życie i nas samych. Łatwo jest mówić o tym, z czego jesteśmy dumni. Sztuką w XXI wieku jest szczerość wobec innych i pokazanie im prawdziwego siebie. Apeluję więc: pozwólmy sobie na dzielenie się swoimi porażkami z innymi. Pamiętajmy, że największe obawy i słabości danej osoby mogą nam o niej powiedzieć równie dużo co jej marzenia i sukcesy.
Karolina Molska