Kultura
Wywiad z Adrianem Luzarem, reżyserem i założycielem Teatru Inaczej
W sierpniu 2021 roku na łamach żoliborskiej gazety „Wilsoniak” pojawił się pierwszy wywiad z Adrianem Luzarem. Od tego czasu wiele się zmieniło. W tym wszystkim, co się dzieje dookoła nas, staramy się zachować spokój, jakkolwiek wydaje się to niemożliwe. Niektórzy, tak jak Adrian Luzar, znajdują ukojenie w sztuce.
Hubert Zarzycki
13.03.2022
Ilustracje: Aleksandra Ołdak
Wiem, że od naszej ostatniej rozmowy wiele się zmieniło w Waszym teatrze. Mógłbyś trochę opowiedzieć o tych zmianach? Czy były one zaplanowane, czy raczej działy się samoistnie?
We wrześniu minionego roku zamknęliśmy nasz poprzedni spektakl pt. „Zobaczymy”, przy którym miałem szczęście pracować z wieloma utalentowanymi ludźmi. Ruszyliśmy dalej, przygotowując nowy projekt, w nieco mniejszej obsadzie, ale za to z nowymi talentami na pokładzie. „Inaczej o miłości” to dwa spektakle połączone wspólnym tematem. Na warsztat wzięliśmy mityczne uczucie, które wielu próbowało opisać, ale mało komu się udało – czyli miłość. Chcemy opowiedzieć o niej po swojemu, inaczej.
Tytuł projektu to dosyć ciekawa gra słów z nazwą Waszego teatru. Czy widzowie faktycznie zobaczą dzięki Wammiłość inaczej?
Bardzo chcę wierzyć, że tak! Na pewno rozprawimy się z romantyczną wizją miłości, którą znamy z komedii romantycznych i melodramatów. Pokażemy, jak diametralnie nasze oczekiwania różnią się od rzeczywistości. Doprowadza to do wielu zabawnych, ale czasem też przykrych sytuacji i w nowych spektaklach nie zabraknie tych emocji. Będzie i wesoło, i refleksyjnie. Tworzymy dwugodzinne widowisko, w którym każdy znajdzie coś dla siebie i w pewnym momencie – mam nadzieję – powie: „Też tak miałem!”. Spektakle są oparte na naszych własnych doświadczeniach, dzięki czemu są bardzo osobiste. Chcemy oddać naszą prawdę na scenie. Równocześnie to dwa zupełnie różne doświadczenia. Pierwszy spektakl pt. „Upał”, z Haliną Chrzanowską i Mateuszem Rumińskim, opowiada o trudnej relacji matki z synem. Chłopak wraca do domu po długiej nieobecności i wyznaje mamie prawdę o sobie. Drugi spektakl, „Jack i Rose” z Tosią Kaliciak i Piotrem Barthą, jest inspirowany melodramatem wszechczasów – „Titanikiem”. Przedstawia historię pary, która spotyka się ponownie rok po rozstaniu. Pokażemy, jak różne oblicza może mieć miłość. Jak wiele może mieć definicji.
W takim razie jak Ty definiujesz to pojęcie? W swoich sztukach starasz się szukać odpowiedzi na to pytanie czy raczej przedstawiasz swoją wizję?
Zdecydowanie szukam. Jestem przekonany, że jest to jedno z najtrudniejszych pojęć do uchwycenia. Każdy może odczuwać miłość inaczej. Nie da się jej określić w zamkniętych ramach, bo dla Ciebie to może być całkiem inne uczucie niż dla mnie. Ale wszyscy go pragniemy i poszukujemy. To niezwykłe. I o tym właśnie jest ten projekt – o poszukiwaniu miłości. O tym, że każdy z nas musi ją znaleźć, nauczyć się jej, zrozumieć po swojemu dzięki własnym doświadczeniom. Mam nadzieję, że w tych trudnych czasach nasze wydarzenie doda widzom otuchy i pokaże, że miłość, choć trudna, jest możliwa. Że naprawdę istnieje i czasem wymaga tylko uważności. Jednego kroku w stronę drugiego człowieka.
Jak długo trwają przygotowania do premiery?
Pracujemy nad nowymi spektaklami od grudnia zeszłego roku, choć sam pomysł pojawił się jeszcze w trakcie prac nad „Zobaczymy”. To tam pierwszy raz zmierzyliśmy się z tematem miłości, bardzo delikatnie, ale jednak. Wtedy poczułem, że chciałbym opowiedzieć o tym więcej. Jesienią i zimą pisałem oba spektakle. Miało to bardzo terapeutyczny charakter. Teksty tworzyłem już z myślą o konkretnych aktorach. Na szczęście się zgodzili! (śmiech) I ruszyliśmy na salę prób. Po drodze dołączyła do nas Halina, jedyna aktorka, z którą wcześniej nie pracowałem. Grała rolę Matki w „Upale”. Znaleźliśmy także dwa skarby – Amandę i Marcina, moich asystentów, którzy mają czujne oko i głowę pełną pomysłów. Są dla mnie dużą pomocą przy tym projekcie. Działamy, by przygotować się do premiery zaplanowanej na 25 kwietnia. Po drodze nagraliśmy także autorską piosenkę – utwór pt. „Słowa”, którego można już posłuchać w Internecie, a na żywo – w spektaklu „Jack i Rose”.
Czy zakładasz jakieś ryzyko niepowodzeń? Jak na co dzień sobie radzisz z presją?
Ryzyko leży w naturze teatru. I to jest w nim najpiękniejsze. Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Możemy być przygotowani na medal, a potem i tak w trakcie występu stanie się coś niespodziewanego. Jakiś rekwizyt nie będzie działać, ktoś pójdzie nie tam, gdzie powinien. To właśnie składa się na magię sceny. To jest moment. Żywioł. Wierzę, że nasze przygotowania i warsztat aktorów sprawią, że za każdym razem widz doświadczy niepowtarzalnego widowiska. A ponieważ teatr tworzymy razem jako grupa przyjaciół, mamy swoje wzajemne wsparcie. Jesteśmy w tym wszyscy i wszystkim nam zależy, żeby było dobrze. Nie będę kłamał, że nie ma stresu – jest, ale to bardziej uczucie ekscytacji, jak przed pierwszą randką. Naprawdę nie możemy się już doczekać spotkania z widzami.
W „Zobaczymy” pracowałeś z wieloma aktorami, teraz z dwoma zespołami dwuosobowymi. Która konfiguracja jest dla ciebie, jako reżysera, łatwiejsza?
Chyba nie potrafię tego tak określić. To po prostu inny rodzaj pracy. Gdy jest nas więcej, czasem trudniej zapanować nad energią w grupie. Trudniej uzyskać skupienie. Natomiast w pracy w duetach mogę się w pełni poświęcić dwójce aktorów. Praca jest znacznie efektywniejsza. Są jednak także zagrożenia. Gdy w grupie coś pójdzie nie tak, jest szansa, że nikt na widowni nie zauważy. Gdy w duecie pojawi się błąd, znacznie trudniej go ukryć. Dlatego naszym najważniejszym zadaniem jest osiągnięcie takiej perfekcji, że aktorzy niezależnie od sytuacji zawsze siebie nawzajem wyratują. Wymaga to od nich ogromnego otwarcia i zaufania, które cały czas pogłębiamy.
Do jakiej grupy odbiorców chcecie trafić? Czy ta twórczość będzie zrozumiana przez każdego?
Wiele zależy od widzów! Jestem przekonany jednak, że każdy znajdzie w tych spektaklach coś, co go poruszy lub rozbawi do łez. Jak wspominałem, w „Inaczej o miłości” dotykamy tematu niezwykle uniwersalnego. Każdy z nas ma za sobą doświadczenia miłosne, nie tylko romantyczne. To też relacje z rodzicami czy złamane serca. Miłość ma mnóstwo barw. Ale dzięki temu wierzę, że każdy będzie miał jakieś osobiste doświadczenie – może wspomni pierwszą miłość, a może po wszystkim zadzwoni do rodzica, z którym dawno nie rozmawiał? Byłoby wspaniale, gdyby udało nam się wywołać takie emocje.
Jak przebiegały poszukiwania teatru, w którym moglibyście wystawić spektakl? Czy było duże zainteresowanie?
Jesteśmy ogromnie szczęśliwi, że mimo trudności, które dla wielu branż, także dla kultury, przyniosła pandemia, podjęliśmy współpracę z kilkoma miejscami, w których będzie można zobaczyć nasze wydarzenie. Na początek są to Teatr Scena Współczesna (25 kwietnia) i Okęcka Sala Widowiskowa (29 kwietnia). W maju planujemy kolejne występy, a następnie ruszymy ze spektaklami do innych miast.
Zapytałem wcześniej o ryzyko niepowodzeń… A co jeśli Twój projekt okaże się strzałem w dziesiątkę? Masz jakieś plany na wielki tour Teatru Inaczej?
Bardzo liczymy na to, że na żadną górę lodową po drodze nie wpadniemy i „Inaczej o miłości” będzie sukcesem na miarę filmowego „Titanica”! A mówiąc poważnie, skupiamy się obecnie na występach premierowych 25 i 29 kwietnia w Warszawie. Na pewno będziemy robić wszystko, by było to dla widzów wyjątkowe przeżycie oraz by mogło cieszyć się nim jak najszersze grono odbiorców.
Hubert Zarzycki